Esbecy notowali, że tajny współpracownik „Lange”[to agenturalne pseudo Wolszczana – znanego radioastronoma spotkał się z nimi czterdzieści osiem razy. Dawali mu nagrody i pieniądze – trzy razy po tysiąc złotych (wówczas była to pensja rozpoczynającego karierę młodego naukowca) oraz po urodzeniu córki trzy tysiące. Były też prezenty – wszystko co najlepsze w PRL: szynka konserwowa, koniak, kawa Selekt, pierniki w czekoladzie oraz papierosy Carmen. Po co Wolszczanowi pieniądze i Carmeny od SB, skoro całkiem nieźle zarobił podczas zagranicznych stypendiów, a palił tylko Marlboro i to rzadko? „Może mi pan nie wierzyć, ale kiedy miałem problem z jakimiś przedmiotami, szedłem na most drogowy w Toruniu i tam pozbywałem się tego, czego nie chciałem” – mówi Wolszczan, kiedy pytamy go o pieniądze i upominki. Jeżeli to prawda, to do tej pory w nurtach Wisły powinna spoczywać szynka eksportowa Krakus warta 225 ówczesnych złotych i butelka koniaku Budafok za 200 zł – co skrzętnie wyliczyli esbecy.
Paszportu jednak nie wyrzucił… co za ludzie, pal sześć, że agent, bo jakieś tam gierki z esbecją prowadził, ale tak się kretyńsko tłumaczy. Może mi pani nie wierzyć…[a to niby czemu ma mu nie wierzyć] ale tego czego nie chciałem to wyrzucałem… no to głupsze jest niż ustawa przewiduje.
Już mógłby powiedzieć, że z obrzydzeniem wyrzucał wszystkie wziatki od SB. Byłoby chociaż bardziej patetycznie.
Wolszczan był mężem zaufania „Solidarności” w Instytucie Astronomii. Organizował spotkania, przekazywał informacje z wyższych struktur. Na pewno miał sporą wiedzę” – wspomina prof. Jan Hanasz, astronom, a w latach 80. działacz toruńskiego podziemia.
Hehehe komunę obalali agenci. Chyba, że w tzw. międzyczasie wybrali wolność na Zachodzie.